Diamentowa Liga w Lozannie – byłam, widziałam i oniemiałam. Tak w skrócie można by opisać wrażenia z oglądania lekkiej (na światowym poziomie) na żywo. Owszem, na ekranie tv czy innego ustrojstwa widzimy wszystko jak na tacy – każdy detal, każdy mięsień, każdy wdech i wydech etc. Operator rozpieszcza zbliżeniami, slow-motion, wywiadem, rundą honorową. Siedząc na stadionie takiej wygody nie ma, ale w cenie biletu zawiera się cały pakiet innych, nie-ekranowych wrażeń.
Stadion żyje jak jeden organizm, milknie na znak, klaszcze na zawołanie, dzieli porażkę i płacze ze zwycięstwa.
Co więcej, tartan wygląda jak znajome 400m, nie wyolbrzymiony przez kamerę, ludzki, osiągalny. Sportowcy z kolei, biegacze, miotacze, skoczkowie, zdają się bardziej nasi, czasem niedoskonali, ze skrzywioną miną, zmęczeni. Widziałam w nich ludzi, nie maszyny. Ludzi, którzy do prawie-że-perfekcji doszli dzięki swojej pracy. To dodaje motywacji, pokazując, że życie jest w naszych rękach i sami możemy tworzyć z dnia na dzień lepszą wersję siebie.
Widziałam też dzieci, dużo dzieci, na trybunach, uciszających rodziców, kiedy 100-metrowcy byli gotowi do startu. Uśmiechałam się widząc podekscytowane maluchy wiedzące, że szybciej, wyżej i mocniej znaczy lepiej, że na tej scenie te właśnie czynniki czynią zwycięzców. Nie wiem czy jest lepszy sposób do pokazania jak świetnie można się rozwijać, do jakich wzorców można dążyć i do jakiego poziomu można dotrzeć.
Anyway, dużo dobrego się działo, i kobiety na 3km i mężczyźni na 1km – szybko, z zacięciem na twarzy, z wynikami. Zobaczyć Dibabę na żywo to jest coś. Lewandowski też się nieźle rozpędził. Poza nimi było sporo olimpijczyków. Wyluzowanych, pewnie jeszcze z Rio w głowie, chcących przedłużyć o kilka momentów swoją formę, przed świetną, często prawie własną publicznością.
Byłam i jestem pod wrażeniem, polecam każdemu.
JK