50. Maraton Nowojorski. Pandemiczne refleksje.

50. Maraton Nowojorski. Pandemiczne refleksje.

Nie ma to jak praca w globalnej firmie

Na bardzo wielu biegach i zawodach byłem już w życiu. Jako zawodnik, trener i organizator. Teraz w większości jako obserwator i kibic. Wiele z nich na długo zostały w moich wspomnieniach i zawsze do nich wracam.

Małe biegi, gdzieś na prowincji Francji. Kultowe crossy w błocie w Holandii czy Belgii. Małe i duże biegi maratońskie. Zawody na bieżni, mistrzostwa Polski. Ostatnio bywam na prawie wszystkich wielkich imprezach, z mistrzostwami Europy i świata włącznie.

Ale tylko jedno wydarzenie wywołuje u mnie emocje, skłaniające mnie do refleksji na bieganiem. To nowojorski maraton.

Z tego powodu nie mogło mnie zabraknąć na 50. jego edycji. Smaczku atmosferze dodawała epidemia koronawirusa.

Odwoływany, przesuwany, by wreszcie w wielkich bólach, przeprowadzić go jesienią 2021 roku. Już dawno umawiałem się z wieloma moimi kolegami z tzw. „branży biegowej” na celebrowanie 50-tki New York City Marathon, osobiście w Wielkim Jabłku.

Mam tę satysfakcję, że dotrzymałem obietnicy.

Rozumiem ich jednak doskonale. Bo nie była to łatwa sprawa. Ba, dostać się na teren USA w listopadzie poprzedniego roku, to było prawdziwe wyzwanie. Niepewność, związana z ciągłymi zmianami przepisów i wymagań, problemy z lotami. Trzeba było mieć ogromne zacięcie, by jako obcokrajowiec dojechać na czas do Nowego Jorku.

Kilku moich „wysoce zdeterminowanych kolegów” objechało pół świata, by spełnić dwutygodniową kwarantannę. Jadąc przez Turcję czy Meksyk. Kombinowali, by jednak pobiec. Tylko niewielu osobom to się finalnie udało.

Mam szczęście, bo pracuję w firmie globalnej, z oddziałami w Stanach Zjednoczonych. Jankesi – biznesmeni, jak widzą interes dla gospodarki, to jakby łaskawiej patrzą na wymagania. Oczywiście wszelkie szczepienia i testy musiałem przejść. Dostać pozwolenia, pisma, akceptację, ect. No i odpracować w oddziałach mojej firmy możliwość wjazdu do Ameryki. Nic nie ma za darmo i za łatwo. Warto było!

To był mój czwarty maraton nowojorski

Znane hotele, miejsca, atmosfera, procedury i trasa. Zero stresu. Żadnych niespodzianek. Taktyka idealna jak przystało na faceta, który może nie za dużo, ale coś tam o bieganiu wie. Wynik poniżej pięciu godzin (4:51,17) jest całkiem przyzwoity, biorąc pod uwagę „innowacyjną” formę przygotowań. No i wiek, bo juniorem już nie jestem.

Wybrałem się za Wielką Wodę nie po to by walczyć o wynik, czas czy miejsce. Pojechałem tam, by celebrować święto biegania. Przy okazji obserwować zmieniający się rynek biegowy na świecie. Bo to, że zmiany zachodzą, w dobie nieprzewidywalnej pandemii, jest bezdyskusyjne. Pojechałem po naukę i refleksję. By być wiarygodnym trenerem dla amatorów biegania, trzeba osobiście sprawdzać i uczestniczyć w wielkich wydarzeniach. Już wiem jak to jest być 15 795 z 24 949 ze wszystkich, którzy ukończyli maraton.

Buty z karbonem, iPhone na ramieniu, coraz słabsi amatorzy

Zaobserwowałem jak bardzo spada średni poziom wynikowy. Statystyczne mniej jest zawodników kończących dystans 42 km i 195 metrów w okolicach trzech godzin, bo do tego potrzebny jest poważny trening. Wzrasta liczba tzw. „turystów biegowych”. Dla tego typu uczestników decyzja o starcie jest połączona z możliwością wyjazdu i zwiedzania. Zaznaczam, ciężko to rzetelnie stwierdzić i analizować, bo wiele nacji nie mogło wjechać do Stanów Zjednoczonych i wystartować. Gołym okiem widać jednak spadający poziom wynikowy amerykańskich amatorów. To niepokojące zjawisko. 

Niby Internet i powszechność dostępu do wiedzy jest o wiele łatwiejsza i tendencja powinna być odwrotna. W sklepach jest wszystko, co potrzebne do rzetelnego przygotowania się. Periodyki i czasopisma różnej maści, tabletki i suplementy, monitory pracy serca z oprogramowaniem lepszym niż w czasie lądowania pierwszych ludzi na księżycu. Pełne gotowych schematów, gdzie wpisujesz trochę danych osobistych i wyskakuje gotowy plan. Nawet z rozpisaniem diety i napojów. 

Sądzę jednak, że w większości jest to tzw. „wiedza marketingowa”, a nie stricte trenerska, poparta wiedzą, nauką i doświadczeniem. Jeśli już, to wiedzą dolarową. 

Kult biegu maratońskiego, gdzie przygotowania stanowiły o magii tego dystansu, odchodzi do lamusa. To się nie sprzedaje. Sprzedaje się za to komercja i dobry marketing.

Jeszcze jedną rzecz zaobserwowałem podczas biegu. Prawie wszyscy mieli profesjonalne buty z karbonem, iphona na ramieniu, saszetkę z żelami i wspomagaczami. Ale to co mi się najbardziej rzucało w oczy, to fatalna technika biegania (!). U nas też chyba jest podobnie.

Zupełnie tak jak 30 lat temu

Mam nietypową refleksję nad uczeniem biegania. Dziwią mnie tzw. „trenerzy personalni”, którzy dopiero co zakończyli kariery sportowe, w większości na średnim poziomie. Lub co gorzej skończyli trzymiesięczny kurs instruktora i dietetyka – dajmy na to – w Suchej Beskidzkiej.

Momentalnie stają się guru dla ludzi, pragnących pobiec maraton w cztery godziny. Większość nie ma bladego pojęcia, co dzieje się z organizmem człowieka w trakcie tak wyczerpującego biegu. Nie mają wiedzy o procesach fizjologicznych i biochemicznych zachodzących w czasie długotrwałego biegu o dość wysokiej intensywności. Nie znają metod,  środków i struktury ich aplikacji. Zapytajcie czym różni się bieg na progu tlenowym od wysiłku na intensywności pułapowej.  Może coś tam słyszeli, czy przeczytali. Ale nie wiedzą czemu, po co, kiedy i jak aplikować akcenty w procesie treningowym, Jak je monitorować by proces był jak najbardziej efektywny. Dlatego nie mamy światowych wyników. A amatorom aplikujemy bezsensowne schematy. Oczywiście, jest dużo rozumnych i ambitnych ludzi. Ale dziwi mnie, że większość nie widzi jak zmieniła się technika biegania długich dystansów. Czy wpływie rozwoju obuwia biegowego. Na świecie wyniki w biegach długodystansowych poprawiły się średnio od 3 do 4 minut. My nadal się „kręcimy” w okolicach 2:10 – 2:12 wśród mężczyzn i 2:27 – 2:29 wśród kobiet. Zupełnie tak jak 30 lat temu. Na krótszych dystansach jest jeszcze śmieszniej. Najlepsze kobiety biegają „połówkę” w tempie najlepszych Polaków. Dziwne to i zastanawiające. Nie widzę analizy tego zjawiska w naszym światku biegowym. Nie dostrzegam nowych środków i metod treningowych, wychodzących naprzeciw nowym technologiom w sprzęcie i w innych obszarach sportu wyczynowego. Tymczasem świat nie czeka i jeszcze bardziej przyspiesza.

Finisz w Central Parku, spacer na zmęczonych nogach w dół Manhattanu

Pewnie z wyżej przedstawionych powodów złoty medal z 50-tką w rewersie i prestiżową wstążką, pamiątkę otrzymaną na mecie, będę sobie cenił wyjątkowo. Mieszkańcom Nowego Jorku też brakowało maratończyków na ulicach.

Przyznam szczerze, po lockdownie i traumie pandemii, ludzie potrzebują takiej wielkiej fety. Tylu zespołów, muzyki w tle, dopingu, radości, jeszcze nie widziałem. Po prostu bieg w szpalerze ludzi po obu stronach trasy. Po drodze jest kilka mostów do przebiegnięcia, gdzie cisza ma inny wymiar. Atmosfera genialna. Jak tu nie lubić nowojorczyków! Można przebiec wiele maratonów, ale bez finiszu w Central Parku, spaceru na zmęczonych nogach, otulony w niebieskie puncho, z medalem na szyi w dół Manhattanu, nie można nazywać się spełnionym maratończykiem.

Bezcenne, tego nie kupicie za żadne pieniądze.

Za resztę zapłacicie kartą kredytową.

Darek Kaczmarski

AZS AWF Kraków Masters

facebook
child
instagramm