Start w biegu maratońskim jest czymś wyjątkowym. Od początku w Mastersach kultywowaliśmy tę tradycję. Magia tego dystansu, a w szczególności przygotowań, stanowiła o początkach i sukcesach naszego klubu. Wokół przygotowań do wielu maratonów budowaliśmy tożsamość klubową. Trenerzy zawsze podkreślają, że sensem są przygotowania. Ciężkie, długie, wymagające poświęcenia, zdrowia, wiedzy i wielu wyrzeczeń. Gdzie to zrobić jak nie w dobrze zorganizowanym klubie. Cały czas tworzyliśmy niesamowitą otoczkę wokół maratonu.
Bo jest „COŚ” w przebiegnięciu 42 km 195 m.
Uwierzcie, były lata gdy trenowaliśmy bardzo ciężko. Nasi trenerzy – jeszcze byli młodsi – własnym przykładem pokazywali drogę. 25-30, a nawet 40 km wycieczki, czy słynne coniedzielne długie wybiegania, przeszły do 15-letniej historii klubu. Kilka razy udało nam się przebiec z AWF bulwarami wiślanymi przez Kopiec Kościuszki, Sikornik, Las Wolski i z powrotem. Kto pamięta kultowe zimowe treningi Long Slow Dystans w Puszczy Niepołomickiej, organizowane razem z Zarządem Infrastruktury Sportowej. Z herbatką, żelami, a czasami nawet z bananami! Ile fajnych przyjaźni się tam zawiązało?
Ech, trenowało się!
No i startowaliśmy. Byliśmy na maratonach w Dreźnie, Budapeszcie, Frankfurcie, Atenach, Barcelonie. Kilkoro z nas wystartowało w najsłynniejszych biegach maratońskich na świecie, Nowym Jorku, Chicago, Bostonie, Tokio, Londynie i Berlinie. Nasi członkowie byli widoczni prawie wszędzie.
Ale kultową naszą imprezą maratońską zawsze pozostanie Cracovia Maraton.
Trenerzy AZS AWF Kraków Masters
Macie tu artykuł z 2008 roku, możetrochę już trąci myszką. Ale to historia naszego klubu! Byliśmy tam z trenerami Mirkiem Wackiem i Piotrkiem Chybą.
Pewnie bez tego typy zachęty, wielu z Was nie dałoby się namówić do takich poświeceń maratońskich, i do wstąpienia w szeregi Mastersów. Ten artykuł ukazał się w papierowym wydaniu kultowego pisma „Bieganie”, wydawanego przez Fundację Maraton Warszawski.
Pytanie kto jeszcze ma takie magazyny? Kiedyś Wam je pokażę, ale to białe kruki!
New York Marathon – mity i rzeczywistość
Maraton Nowojorski to misterium. Misterium i pożądanie każdego maratończyka. By móc nazywać się spełnionym maratończykiem trzeba zaliczyć „Finish Line” w Central Parku. Te 26,2 mili to marzenie setek tysięcy – zawodowców, białych, wierzących, wegetarianów, amatorów, nie wierzących, pracoholików, żonatych czarnych, bankierów, itp. – itd… Wszystkich biegaczy – takimi jakimi są – bo takie jest miejsce rozgrywania tego maratonu. Nowy York – miasto dla wszystkich. Tylko tam mogła się zdarzyć ta historia. Z kilkudziesięciu zapaleńców w Central Parku pod przewodnictwem Freda Lebowa – do potężnej machiny przynoszącej zadowolenie dziesiątkom tysięcy ludzi i przynoszącej kolosalne dochody miastu. Wyjeżdżając na maraton, dziwiłem się, co znaczy dwuznaczny uśmiech mojej żony – która ta przygodę miała już za sobą / 4 m-ce w 1994 z czasem 2;32,15 sic! / Jechałem tam by zobaczyć misterium jako zawodnik i jako organizator / pomagam przy jednym z największych polskich maratonów /. Nie żałuję…
Podejmując decyzję o starcie nie zdawaliśmy sobie sprawy w co się pakujemy, ile wysiłku i niespodzianek nas czeka. Ale warto było – ten kto skończył NY Marathon – prawdopodobnie będzie miał inne spojrzenie na bieganie. Tego doświadczenia nie można uzyskać na żadnym innym starcie / ukończyłem 27 maratonów w całej Europie i nie tylko– a więc mam porównanie /
I. ZAPISY
Pewnie, że każdy by chciał wziąć udział w nowojorskim maratonie. Ale to wcale nie takie proste! Jak to w Ameryce wszystko jest maksymalnie przemyślane i kreowane by przynosić tzw „addit value” czyli po naszemu „wartość dodaną” / kto ze starszych czasów – słusznie minionych – to nazwało się to „nadbudową” / Jest to tak skonstruowane by sam start był już czymś wyjątkowym. A więc ok. 5000 numerów jest zarezerwowanych dla biegaczy którzy mają tzw. limity czasowe w zależności od wieku. Np. dla mnie jako 47 latka było to w tym roku 3;10 a więc całkiem żwawo. Jeśli ktoś ma poniżej 40 lat i nie nabiegał w ostatnim roku wyniku poniżej 3:00 / w udokumentowanym maratonie / to raczej nie ma szans na numer z tej puli. Notabene -trzeba być szybkim w zgłoszeniach – bo ok. maja już nie ma wolnych numerów z tej serii. No i koszt ok. 230 USD za sam numer startowy!!. Więcej – za samą aplikację – czyli chęć wystartowania „kasują” 11 USD – i to jest opłata za sam akces. I wcale nie znaczy, że nas przyjmą a kasy już nie zwrócą!! W tym roku aplikowało 120.000 osób x 11,00 USD = 1.200.000 USD!!!??? Kilkanaście tysięcy numerów jest rozlosowywanych przez organizatorów wśród samych Amerykanów – taka „tombola” – fantastyczny pomysł organizatorów!! Bo jakie to dodatkowe szczęście być wylosowanym – przecież to wyjątkowy dar od losu!!. Jeśli ktoś wytrwale pragnie jednak wystartować, jest Amerykaninem i przez trzy lata z rzędu wniesie pełna opłatę startową, / czyli 3 x 230 USD / to ma tzw. gwarantowany numer. Reszta numerów ok. 20.000 jest rozprowadzane przez organizację charytatywne tzw. Charity” i autoryzowane zagraniczne biura podróży. A więc: albo wykupimy sobie wycieczkę za kilka tysięcy dolarów z pobytem w hotelu, wyżywieniem, programem turystycznym oraz numerem startowym. Lub wykupimy numer w jednej z autoryzowanych fundacji charytatywnych. Koszt średnio grubo ponad 2000 USD. W ostatnich czasach większość joggerów startuje właśnie z tej puli. Bo już nie jest „trendy” ukończyć maraton – jest w dobrym tonie biec dla „kogoś”. A więc zapłacić potężny datek na szczytny cel np. „Livestrong” Lance Amstronga i dodatkowo poświęcić swój wysiłek maratoński temu celowi. W Polsce to jest niespotykane, ale na zachodzie to istny fenomen. Dochody organizacji charytatywnych współpracujących z organizatorami liczone są w milionach dolarów. To zaszczyt i wielki honor poświęcić swój czas, wysiłek i…. pieniążki na potrzebujących – przyznacie, że ma to sens!!! I tym to sposobem, tylko w tym roku wystartowało np. ponad 3000 Holendrów, 2500 Francuzów, 2000 Włochów / do wiadomości czytelników -w jednego Jumbo-Jeta wchodzi ok. 350 osób!!/ Rozmarzyłem się – już oczami wyobraźni widzę te kilkadziesiąt samolotów lądujących w piątek na lotnisku w Balicach, no może chociaż kilka…a nie jak teraz ….jeden samochód z Ukraińcami…
No dobrze – mam już numer startowy – łaskawie mnie, z drobną opłatą, przyjęli. Jak i innych… 42 Polaków??!!
II. PRZYGOTOWANIA I PODRÓŻ
Cały sens startu w NY – to przygotowania , tylko rodzina wie ile musiała znieść <boTata> przygotowuje się do startu. Dziękuję im za to i jednocześnie widzę, że sen jest w przygotowaniach a nie w samym starcie. Trzy miesiące intensywnych treningów – chociaż muszę uczciwie stwierdzić że godzenie tego z praca zawodową i rodziną nie należy do prostych . Ale jeszcze sprawy przyziemne – niestety WIZA!! Dobrze że „Wujek Sam” łaskawie już patrzy na Polaków w ambasadzie. Bez problemów, z uśmiechem, ale…. oczywiście za mała opłatą, wbijają w paszport pozwolenie na wjazd. Chyba szybko powinni pozbyć się tego „uwłaczającego ludzkiej godności polaka procederu” bo to naprawdę nie ma racjonalnych przesłanek. Pracować w Stanach na czarno z 5 USD za godzinę? Nie ma sensu – lepiej jechać na zakupy bo jeansy Lewis’a kosztują 30 USD a więc +/-90 PLN / u nas 299,00!!!/ O cenach alkoholu nie wspominam, bo pół Polski wyjedzie napędzać im koniunkturę. Przelot LOTEM na Newark i pociąganiem na Manhattan to czysta formalność, chociaż dość męcząca. Znaleźliśmy, via Internet, tani hotel/hostel na 112 ulicy, niedaleko Central Parku / by było blisko startu i mety / Jak zadzwoniłem do kumpla z NY z radosną informacja że mam hotel na Harleemie to mało nie spadł z kanapy. <<Przecież to „Murzynowo” – nie przeżyjecie>>- Przeżyliśmy, jednoosobowe czyste pokoje ze śniadaniem w cenie ok. 50 USD za noc , ze studencką atmosferą bardzo nam odpowiadały. A że to był „Spanish Harlem” – to byli też biegacze z Hiszpanii i Włoch.
III. PRZED STARTEM
Ponieważ przyjechaliśmy na kilka dni przed startem, mieliśmy okazje pobiegać po Central Parku i powłóczyć się po Manhattanie. Wszędzie było czuć atmosferę maratonu. Bandery, reklamy, witające uczestników były prawie wszędzie. W metrze, na autobusach, na latarniach. W parku przez cały dzień tłumy biegających – i to wcale nie maratończyków. To co nas specjalnie zainteresowało to dedykowane asfaltowo/szutrowa pętla tylko dla biegających. Dobrze oznakowana – z informacją że spacerujący z psami, wózkami czy rowerzyści nie mają to wstępu. Może u nas w miejskich parkach kiedyś tak będzie?? Po odbiór numerów do Hali Conergie Hall – udaliśmy się specjalnym autobusem który dowoził wszystkich chętnych z głównych punktów logistycznych na Manhattanie. Miło serdecznie i to co nas szczególnie zaskoczyło to niesłychana kompetencja wolontariuszy – oni wszystko wiedzieli o maratonie – Znak że to robią od lat! A rozmowa z przybyszami za wody to dla nich czysta przyjemność – widać było zadowolenie że mogą zamienić z nami parę słów. Zresztą to uczucie towarzyszyło nam w czasie całego pobyty w NY. Niesłychana życzliwość mieszkańców – gdy tylko dowiedzieli się że przyjechaliśmy na maraton to od razy całkowicie zmieniali nastawienie. Od razu jakby więcej uśmiechu i jakby lepszy serwis nawet w „Sturbucs Cafe” gdzie przesiadywaliśmy popijając kawę.
IV. START
Wdzień maratonu pobudka o 5 , kawa i ciastko w narożnym barze, podróż metrem w dół Manhattanu. Na każdej stacji dosiadają się kolejni biegacze z pakietami startowym jako przepustką. Niesłychane – starsza kobieta zwalnia nam miejsce siedzące w metrze!! Szczeka mi opadła – ona wie że biegamy i wie że oszczędzamy siły. Niektórzy „cywile”, mimo że szósta rano jest ich całkiem sporo, z podziwem pokazują kciuki skierowane do góry. Jaka to dowartościowuje!!! Naprawdę czuję się jakbym był kimś wyjątkowym. Promem przez rzekę, mijamy Statuę Wolności, piękny widok na tle wschodzącego słońca. Za chwile wyłania się Verazanno Bridge – nasz cel. Co za widok!.Jeszcze tylko kilkanaście minut autobusami, kilka kontroli / tylko biegacze z numerem mogą się tam dostać / i jesteśmy w miasteczku startowym pod i obok mostu. Łatwe, bo po prostu trzeba wejść w falę biegaczy i ślepo iść za nimi. Jest strasznie zimno – do końca czekamy by oddać nasze ubrania. Wreszcie polska flaga – to New York Polish Runners Club – kilkanaście osób w biało czerwonych strojach. Do zobaczenia na mecie. I tak na jakieś 45 minut przed startem musimy wejść do naszych sektorów. Mimo ogromnych tłumów i tłoku wszystko jest doskonale widoczne i oznaczone, sektory kolorami, strefy wielkimi tablicami i balonami. Kto jednak nie za bardzo zna języki, może mieć mały problem. Tyle tego jest, że naprawdę czasami można się zgubić. Szczególnie, że narasta podniecenie startowe. Ponieważ mieliśmy to szczęście, że dostaliśmy dość wysokie numery, startujemy z pierwszej linii na moście. Strasznie zimno i wieje a wiec prosimy obsługę czy można się rozgrzać przed linią startu – no problem. Historyczny moment – my w miejscu który znałem tylko ze zdjęć czy transmisji telewizyjnych. Nad nami krążące helikoptery, za nami tysiące biegaczy, przed nami krzywizna mostu, a my rozgrzewamy się na moście!!. Dla tych chwil warto żyć, warto trenować….
V. BIEG
Jakieś przemówienia i wystrzał. Biegniemy. Ostro pod górę i strasznie wieje. Tempo grubo poniżej 4 minut, a tu z boku na sąsiedniej nitce mija nas potężna grupa biegaczy w asyście policyjnych wozów na syrenie– to zawodowcy z elity. Oni startowali dalej, ale za to niżej, by nie podbiegać i dopiero na 2 kilometrze na środku mostu nas mijają. Fajny widok. Trasa dobrze oznaczona, chociaż można czasami pomylić mile z kilometrami. Zresztą organizacja wzorcowa, nie ma się do czego przyczepić. Po zbiegu z mostu wpadamy na Brooklyn i się zaczyna. Tysiące kibiców – klaszczą piszczą, śpiewają. Co chwila jakiś zespół. Niesamowite. I tak przez cały czas – mam wrażenie, że całe miasto jest na ulicy. To co charakterystyczne to zróżnicowanie kibiców – jak Brooklyn czy Bronx to w większości czarni. Mijamy też dzielnicę żydowską. Trasy z trzech różnych ulic startowych początkowo biegną koło siebie by dopiero na ok. 10 kilometrze się połączyć. Asfalt raczej marnej jakości, dużo dziur i łat. No i ta trasa. Po drodze pięć mostów. Teraz to dopiero będzie mnie śmieszyć gdy ktoś powie, że w Krakowie czy Poznaniu jest trudna trasa!. Tylko jeden podbieg na most w NY maraton jest większy niż suma przewyższeń w rodzimych maratonach. A przed nami jeszcze 5 ostatnich km w Central Parku. Idealnie pofałdowana trasa, by ostatecznie dobić maratończyka – co wycierpiałem to moje. Moi koledzy poniżej 3 godzin , ja trochę wolniej ok. 3:06. Upragniony medal, szybkie przebranie w dresy i na trasę. Prawdziwy maraton właśnie się rozpoczął . Jeśli my biegliśmy w towarzystwie kilkunastu innych ścigaczy, to teraz na trasie są całe tłumy joggerów. Po prostu jedna zwarta masa biegnących wśród jednej zwartej grupy kibiców. I różnica jest zasadnicza – Ci się cieszą, śmieją, machają do kibiców. Pocieszają nawzajem, jeśli kogoś dopadł syndrom wyczerpania. To inny niż mój maraton, gdzie co mila patrzyłem na zegarek. Maraton radości a nie cierpienia i walki za wszelka cenę o kolejne sekundy i minuty. I to jest chyba sens maratonu w amatorskim wydaniu. Miło widzieć gdy rodzina, przyjaciele czy dziewczyna dostaje szału gdy ich znajomy przebiega koło nich. Kiedyś też tak pobiegnę, będę jadł banany, rozmawiał z biegaczami, pozdrawiał kibiców i robił sobie fotki, pomagał tym co przeszarżowali. To dopiero musi być fajne – chociaż nasza walka z czasem też ma poniekąd sens. Trzeba jednak stwierdzić że NY City Marathon to niesłychanie trudny maraton. Masa ludzi, pogoda niepewna, trasa trudna, podróż męcząca, różnica czasu. To maraton dla doświadczonych biegaczy. To nie maraton na bicie rekordów życiowych. Ale to maraton wyjątkowy.
VI. PO MARATONIE
Miałem wrażenie, że po starcie wszyscy biegacze wyszli na tzw. „miasto”. Tylu osób z medalami jeszcze nie widziałem. „Pałętaliśmy” się po Broadwayu do późnych godzin nocnych. W każdej knajpie czy pubie widać medale. Wszyscy rozmawiają, wznoszą toasty – mają tzw. „Fun”. Przyjechali tu i po nadludzkim wysiłku mają jeszcze czas i siłę na całonocne celebrowanie. A niektóre knajpy zostały w całości opanowane przez biesiadujących turystów / maratończyków. No i kto nie będzie witał tej masy w następnym roku? New York City Marathon jest jak cały NY – fascynujący – tu ma się siłę na o wiele więcej rzeczy niż w innym miejscu na świecie. Po prostu w każdą pierwsza niedzielę listopada cały Nowy York jest sparaliżowany – maraton biegnie przez wszystkie najważniejsze mosty oraz główne ulice. Całe miasto kibicuje i cieszy się że gości biegaczy . To również potężny biznes, obrót dla miasta szacuje się na 250.000.000 USD!!!. Tylko by przewieźć rzeczy biegaczy ze startu na metę potrzeba ok. 70 ciężarówek!! Dla maratonu przez cały rok pracuje ponad 100 etatowych pracowników. Tylko w dniu biegu pracuje ponad 6000 wysoce wykwalifikowanych woluntariuszy, by cała potężna machina się nie zacięła a biegacze mogli się realizować na ulicach Manhattanu.
Aby nazwać się spełnionym maratończykiem trzeba po prostu zaliczyć nowojorski. To powinien być cel każdego. Bo przecież na świecie dzięki telewizji oglądało maratończyków ok. 315 milionów ludzi – a było nas tylko małe 40 tysięcy. Do tego wybranych. A więc, żeby być i czuć się wybranym i docenionym biegaczem – trzeba jechać do New York i przebiec maraton. Bezcenne… za resztę zapłacicie kartą Visa……
Tekst: Darek Kaczmarski
Post Views: 830